Powrót zimy, zaraza, widmo kryzysu. I święta
Dziwnie i niepokojąco zaczęła się wiosna w tym (2020) roku. Przyznam, że było mi trudno wykrzesać z siebie siły na przygotowania. Po pierwsze, jaką metodą by tego nie obliczać, zawsze wychodzi na to, że nasz hiperaktywny dwulatek bałagani dwukrotnie szybciej, niż my sprzątamy, a dekoracje można podzielić z grubsza na dwie kategorie: 1) zapomnij, dziecko zaraz to zniszczy, oraz 2) zapomnij, dziecko zrobi sobie tym krzywdę. Po drugie, ogólny nastrój też lichy z powodu zarazy (czymkolwiek by ona nie była - śmiertelnym zagrożeniem, grypopopodobną infekcją, wielką ściemą czy bronią biologiczną) i widma związanego z nią kryzysu gospodarczego i ekonomicznego.
Widmo to wisiało nad światem rzecz jasna już od jakiegoś czasu, ale chyba większość ludzi liczyła na to, że jednak jakoś się wywiniemy. Podobnie jak zwykło się odsuwać myśl o katastrofie ekologicznej - "przyroda da sobie radę" tak i my jako społeczeństwo jakoś damy sobie radę. Tymczasem okazuje się, że ten kolos na glinianych nogach, jakim jest współczesny system ekonomiczno-gospodarczy właśnie zaczął się rozsypywać. Wiele firm, ba, całych gałęzi branżowych już upadło bądź jest na krawędzi upadku. I nikt nawet specjalnie nie będzie mógł nikogo tym obwinić, bo przecież winny jest... wirus. Mikroskopijne stworzonko, którego nikt do sądu o odszkodowanie nie pozwie. Zakładając, że rację mają ci, którzy węszą tu celowe wywołanie lub przynajmniej wykorzystywanie światowej pandemii, trzeba przyznać, że w dobie rozpoczynającego się kryzysu, byłoby to perfidnie doskonałym posunięciem. Nie twierdzę, że tak jest, ale nie jest to niestety niemożliwe. Myślę, że czas da nam odpowiedź. Jeżeli po ustaniu pandemii podejmowane będą działania ograniczajce wolność, a umożliwiające organom władzy większą kontrolę nad ludźmi, jeśli podejmowane będą próby wprowadzenia obrotu bezgotówkowego oraz przymuszanie do poddawania się zabiegom z użyciem jakichkolwiek nieprzebadanych pod kątem skutków ubocznych substancji, będzie to niestety potwierdzało, że cała ta pandemia była zaprojektowana lub wykorzystana. Oby nie było to prawdą.
Tak czy owak, gospodarcze skutki już są odczuwalne. Nasza rodzina utrzymuje się z jednoosobowego mikroprzedsiębiorstwa, wydawnictwa, w dodatku mocno niszowego. Dwa lata temu w wyniku błędu drukarni ponieśliśmy straty, które, by wyjść właściwie na zero, odrabialiśmy bardzo długo, a kapitału na tak zwaną czarną godzinę jeszcze nie zaczęliśmy ponownie gromadzić. Co będzie się działo teraz? W zeszłym tygodniu sprzedaliśmy dwie książki. A ZUS trzeba płacić. Do tego opłaty za prowadzenie internetowego sklepu, no i wszystkie opłaty stałe za dom. Ile potrwa stan wyjątkowy? Czy potem ludzie będą sobie mogli pozwolić na kupowanie książek? Dla małej firmy, która ledwo co wygrzebała się z dołka, taka sytuacja może być wyrokiem. W nie lepszej są ludzie, którym grożą zwolnienia z firm, które wstrzymały produkcję. Wiele zależy od tego, czy żyjemy na swoim, czy wynajmujemy, jakiej wysokości opłaty stałe musimy ponosić i czy możemy liczyć na to, że po kwarantannie wrócimy na swoje miejsca pracy. W wielu domach tej pewności nie ma...
Jakby tego było mało, wróciła zima. U nas wyglądało to tak, że dni 18, 19 i 20 marca były iście wiosenne, słoneczne i ciepłe - termometr wskazywał 13, a momentami nawet 15 stopni Celsjusza. Ćwierkały ptaki, pąki na drzewach pęczniały w oczach, agrest rozwijał pierwsze zielone listeczki.
Równonoc, a tym samym pierwszy dzień wiosny, pierwszy dzień słowiańskich Jarych Godów przypadła na dzień 20 marca. Dziwnie było myśleć o świętowaniu wiosny, znając prognozy - już w nocy temperatura miała spaść do -2, kolejne dni i noce to śnieg i mróz, nawet do -9. Idziesz topić Marzannę, starym obrzędowym sposobem przeganiając zimę, a przecież wiesz, że zima właśnie wraca, że zetnie nieśmiało kiełkujące z ziemi hiacynty, pąki bzu, kaliny, hortensji, że sparzy drobne listeczki róż, agrestu i leśnego parzydła. Czy to nie głupie - przechodzi przez myśl - żegnać zimę w przeddzień jej ataku?
20. marca. To już? Nadszedł jakoś nieoczekiwanie... Nie mamy łupinek cebuli do zafarbowania jajek. Skroiłam buraka, dodałam garść jagód, kapkę octu. Jajka miały wyjść czerwone. A jak wyszły? Czarne. Ubraliśmy je w żarty o złych wróżbach, potem o wróżbach dobrych, bo właściwie, koniec końców, spodobał się nam ich srebrzyście czarny kolor. Wyszły, jakie wyszły, czarne jaja w czasie zarazy.
Marzannę poszliśmy zrobić głównie ze względu na synka. Chcemy, by były mu bliskie nasze rodzime zwyczaje. Powinien w nich uczestniczyć od maleńkości. Zrobiliśmy ją z siana i kawałka starego prześcieradła, bez użycia sztucznych materiałów, które nie powinny być używane w słowiańskich obrzędach, gdyż same w sobie są krzywdą dla Wielkiej Matki - Ziemi. By spalić i utopić kukłę w strumieniu, przeszliśmy drogą za dom sąsiada. Zauważyliśmy kwitnące krokusy, żywce, lepiężniki, a nawet kilka stokrotek. I znów ta niemiła myśl o nocnym ataku zabójczej dla kwiatów zimy. Może lepiej byłoby nie znać prognoz?
Płonąca Kukuła zrobiła wrażenie na dwuletnim Słowianinie. To i nas lepiej nastroiło i skłoniło do zmiany perspektywy: w te święta będziemy mogli dać coś Ziemi od siebie, zaopiekujemy się jej dziećmi. Co się da, owiniemy lekką tkaniną, żeby uchronić pąki. W drzwiach kurnika z powrotem zawiesimy koc, zatrzymujący mroźne powiewy. Święta to jest czas święty. Można go uświetnić zabawą, ale to przede wszystkim czas, kiedy otwierają się bramy między wymiarami świata i nastaje czas gospodarskich czarów. Zwykle w Jare Gody skupiamy się na tym, żeby wzmóc siły życiowe - nasze, naszych roślin uprawnych i zwierząt. Tym razem najistotniejsza jest jednak ochrona i opieka. Zawsze prosimy o nią Matkę Ziemię, a w te święta mamy okazję wykazać się wzajemnością. W ogóle pomyśleć o tym, jak ważna jest wzajemność. Jakim prawem rościmy sobie prawo do opieki ze strony Ziemi, jeśli my nie opiekujemy się nią?
Nie jestem wirusem. Pasożytem, który bezmyślnie żeruje na swoim żywicielu, aż pozbawi go życia. A wraz z nim siebie. Jestem człowiekiem, przejawieniem Stwórcy, jestem ciałem, duszą, duchem, świadomością i umysłem, który zdolny jest tworzyć i przewidywać. Jestem dzieckiem Ziemi, które czci swoją Matkę i które chce współistnieć w przyjaźni z innymi jej dziećmi. Czuję opiekę miejsca, w którym żyję. I umiem się za to odwdzięczyć. To nic, że kury do -10 powinny sobie dać radę w zimnym kurniku. My możemy im tam nieco podgrzać, możemy kocem zabezpieczyć przed nieprzyjemnym mroźnym wiatrem. Nie dlatego, że wychłodzona kura gorzej się niesie, ale dlatego, że można sprawić, żeby było jej lepiej.
Wieczorem wydrapaliśmy na pisankach czarowne wzory - słowiańskie święte znaki i proste obrazy roślin, kłosów, gałązek. Na jednej ze swoich pisanek wydrapałam, wychodzące ze znaku odradzania się, kwiaty i słowa-życzenia: zdrowie, spokój, dobro-byt, radość, wsparcie, siły-żywia-moc. Dwulatkowi bardzo podobało się drapanie - z pomocną ręką taty - nożykiem po jajkach. Jaja i znoszące je kury to zresztą obecnie jego największa fascynacja, żaden dzień nie może się obyć bez wizyty u "koko". Patrząc na jego zapał, poczułam zadowolenie, że odpuściłam sobie myśl o kolorowych, ale sztucznych barwnikach, naklejkach i flamastrach. Być może przyjdzie taki rok, że bez tego się nie obędzie, choć wydaje mi się, że wydrapywanie znaków, albo dekorowanie jaj woskiem, jest o wiele ciekawsze i bardziej zajmujące, niż przyklejenie naklejki lub malowanie pisakami, jak na zwykłej kartce.
21.marca - dzień po Równonocy.
Może powinniśmy byli podzielić się jajkiem w samą Równonoc. A może nie. Jare Gody to nie jeden dzień. To wielodniowy, a nawet wielotygodniowy okres wiosennych obrzędów. Topienie Marzanny, pisanki, Śmigus i Dyngus, Pierwszy Oracz - nie wszystko da się upchać w jeden świąteczny dzień.
Dzień po Równonocy znów zaczął się od odrętwienia. Tak jak zapowiadano, w nocy był mróz, nad ranem padał śnieg. Nie prószył, ale rzeczywiście padał. Nie chciało nam się wychodzić z wygrzanej pościeli.
Śniadanie - odgrzany wczorajszy obiad, byle się czymś zagrzać zanim ogień w kominku nie napełni domu przyjemnym ciepłem. Zmuszamy się, żeby zdjąć szlafroki i włożyć zimne ubrania. Wypadałoby jeszcze posprzątać, ale dziecko płacze, chce się przytulić do piersi, possać, poczytać z kimś książeczkę, w międzyczasie rozrzucając klocki, instrumenty i na wszystko wylewając kubek herbaty. Południe - myślę sobie, że jak zaraz nie ugotuję barszczu, to świąteczny obiad w ogóle zniknie z repertuaru dnia. Szybko zabieram się za gotowanie. Litr wody, litr maślanki, odrobina soli, kilka suszonych podgrzybków, dwie cebulki, dwie łyżki mąki, szczypta suszonego koperku i wiejska śmietana od gospodarza. Tyle. Żadnych jarzynowych sałatek w tym roku, babkę może upieczemy wieczorem. Trzeba oszczędzać zgromadzone zapasy. Zresztą, po co obżerać się, obciążając ciało, w święto odrodzenia i życiowej siły.
Dzidziuś zasnął. Mam teraz półtorej godziny. Poczułam przypływ świątecznego nastroju. Mogę posprzątać w kuchni i przygotować stół. Włączyłam cichutko muzykę. Vejan. Słowianin, Słowak. Ciepły delikatny głos. Pieśni o Matce Ziemi, Ojcu-Słońcu. O pracy. O siewie złotych ziaren zbóż i żółtego grochu. O dziękowaniu za ożywiający deszcz. "Zasiejmy nasiono do ziemi. Niech rośnie ku niebu!"
Kiedy maluszek wstał, zaczęliśmy obrzęd. Od oczyszczającego okadzania. Ze wszystkich kątów wyganialiśmy to, co stare, zakiszone, wszelkie nieczystości, które wnieśli tutaj obcy ludzie i co niechcący wnieśliśmy sami. Wszystkie pomieszczenia, dokładnie. Potem okadziliśmy się sami.
Wreszcie przyszedł czas, żeby podzielić się jajkiem. Zasiedliśmy przy stole, na którym stanął wyrzeźbiony przez mojego ukochanego Świętowit. Złapaliśmy się za ręce, życzyliśmy sobie tego, co wcześniej wydrapaliśmy na pisankach. Poprosiliśmy przodków o wsparcie i opiekę. Trzykrotnie zaśpiewaliśmy modlitwę "Chwała za dary z czystego zdroju". Pierwszym jajkiem podzieliliśmy się wspólnie. Resztę wkruszyliśmy do misek, do których po chwili nalałam biały barszcz. Był pyszny! Z drewnianej łyżki smakuje najlepiej.
Co ciekawe, hiperaktywny maluch na chwilę się wyciszył. Zafascynowany, bawił się skorupkami. Potem nauczył się, że Świętowit z jednej strony trzyma jajo, z drugiej róg, na trzeciej ma konia i miecz, a na czwartej nie ma niczego.
Skorupki z pisanek, odłożone na talerzyku, czekają, aż ta wiosenna zima się skończy. Wtedy, jak obyczaj dziadów każe, wkopiemy je w nasze grządki, aby i w nie wniknęła życiowa siła jarego czaro-jaja.
***
Cóż mogę powiedzieć. Te święta były inne niż dotychczasowe. Ale każda okoliczność, każde wydarzenie uczy nas czegoś nowego. Od nas zależy, czy przyjmiemy naukę. Od nas też zależy, na ile nasz wewnętrzny trzon zależał będzie od okoliczności. Dobrze jest dostrajać się do okoliczności, do chwili. Nie poddawać się im, jak bezwolny liść wiatrom, ale i nie stawać do nich plecami. Jako część wszystkiego współtworzymy wszystko.
Chwała Ci, Wielka Matko Ziemio!
Chwała Ojcze Słońce!
Chwała Ci Jaryło, bo gdzie Ty nogą, tam żyto kopą, a gdzie Ty na ziarnie, tam kłos zakwitnie!
Chwała i Tobie, Marzanno, za śnieg, którym okryłaś rośliny, by mróz ich nie zabił!
Komentarze
Prześlij komentarz