Złota Kula



Krótkie opowiadanie napisane wieeeele lat temu, pod koniec liceum lub na początku pierwszego roku studiów. Natchnieniem był dla mnie niezwykle intensywny zachód słońca, jaki obserwowałam, siedząc przy oknie w pekaesie :) Drogę z przystanku do domu pokonałam, idąc na nogach jak z waty, w domu otworzyłam komputer i stał się tekst :) Jego pisanie było niezapomnianym doświadczeniem, istnym szaleństwem, jakby zamiast klawiatury komputera człowiek miał przed sobą pianino i nie pisał, ale grał - słuchał swojej gry i grał...




I
Złota Kula




Kristall położyła się w wysokiej trawie na skraju lasu. Miała nadzieję, że nie dostrzegą jej tutaj inne anioły, że zbyt zajęte są one śpiewaniem Panu pieśni zmierzchu, by zauważyć jej zniknięcie. W końcu też jej miejsce w Chórach nie było jakoś specjalnie ważne, a ona musiała, po prostu musiała, zejść znowu z chmur na ziemię. Poczuła przyjemne mrowienie w końcówkach skrzydeł. Zaraz się zacznie, pomyślała, zdmuchując kosmyk złotych włosów z twarzy.
            Ziemia przyjemnie pachniała trawą, ziołami i mchem. Chmary insektów unosiły się w ciepłym powietrzu, ptasie skrzydła trzepotały w koronach drzew. Po dusznym dniu obudził się słaby wietrzyk - trawy czepiały się jego podmuchów, szumiały trącane nimi liście, grzechotały dzikie grusze. Okoliczny świat przyjmował nadchodzący wieczór z wyraźną ulgą, spieczony letnim żarem. Kristall pozwalała się pieścić i łaskotać trawom, pozwalała wnikać zapachowi ziemi i zmierzchu w jej jasną, delikatną skórę. Wpatrywała się niebo, w zawieszoną na nim świetlistą kulę, która lada moment urwie się z niego, opuści Królestwo Pana i zacznie spadać, spadać, coraz niżej i niżej, wypełniając się coraz bardziej barwą złota, krwi i ognia. Anioły powiadają, że kiedy Złota Kula opuszcza Niebo, zstępuje do Piekła, by tam płonąć dla samego Księcia Ciemności.
            Jakże musi cieszyć się ów piekielny Pan, goszcząc u siebie taki klejnot, myślała często Kristall, patrząc na ten swoisty upadek Słońca.
            Oddychała ciężko. Piersi wypełniała jej jakaś dziwna substancja, niepodobna do powietrza, złożona raczej z euforii i lęku. Chmara komarów rozpierzchła się, gdy z głośnym piskiem przefrunął nietoperz. Wszystko umilkło, nawet wiatr. Kristall podniosła wzrok ku górze.
            Zaczęło się.
Na błękicie nieba powleczonym tu i ówdzie białą tkaniną obłoków pojawiły się wypełnione złotem pęknięcia i rysy, Słońce zapłonęło żywym ogniem, od którego wkrótce zajęły się też strzępy chmur.
Usiadła. Skrzydła i dłonie trzęsły jej się, jakby była chora. Nie wiedziała już, czy to Słońce zanurza się w Piekle, czy to raczej Piekło wylało się ze swych głębin jak lawa z wulkanu, podpalając Niebo. Z każdą chwilą coraz więcej było ognia i złota w górze, coraz więcej tego odurzającego, onieśmielającego blasku. Kątem oka zauważyła ogień na swoich ramionach. Przelękła się. Lecz to tylko złoto Słońca odbijało się w złocie jej włosów. Zgarnęła je dłonią, uważniej się im przyglądając. Jak pięknie migocą w tym blasku, zachwyciła się, o wiele piękniej niż w chłodnym, perłowym świetle poranka - włosy w kolorze zmierzchu, włosy złote jak zmierzch…
Widziała chmury rozżarzone jak węgle w ognisku. Widziała płomienie pożerające błękit. Widziała deszcz iskier i blasków, odurzający, oślepiający, trawiący duszę ogniem niepojętej tęsknoty. Wkrótce nie było już niczego prócz złota rozlanego na kłębiącym się, gotującym Niebie, nie było chmur, lasu, aniołów, nie było życia ani śmierci. Było tylko złoto - złoto jak lawa w kraterze wulkanu.
Trwało to długo, całkiem długo, a jednak nie dość długo.
W pewnej chwili cały ten przepych wsiąkł w ziemię, tak jakby zatrzasnęła się nagle skrzynia pełna skarbów. Niebo przywdziało szarą żałobę.
Powiew wiatru szarpnął pasmami włosów Kristall. Wciąż były złote, ale już nie tak, nie jak welon arabskiej księżniczki, nie jak kawałek kruszcu zatopiony w bursztynie, który nosiła na szyi, nie jak błysk w oczach Księcia Ciemności, kiedy Złota Kula przesiąka przez ziemię do jego Królestwa. Były trochę jak lipowy miód, trochę jak dojrzałe kłosy pszenicy, ot, zwykły odcień anielskich włosów. Westchnęła. Wciąż miała w duszy obraz tego niezwykłego spektaklu, wciąż ogień tlił się w jej piersiach.
Nagle powróciła świadomość. A wraz z nią anioły. I strach, lepki jak szarość, która spowiła teraz chmury.
Czy na pewno nikt nie wie, że ona tu jest? Czy żadnemu aniołowi-strażnikowi nie przyjdzie do głowy zagłębić się w jej myśli, przejrzeć obrazy w duszy? Gdyby tak się stało… Nie, nie potrafiła sobie wyobrazić, co wtedy. Nie słyszała jeszcze o przypadkach podobnego zauroczenia pośród aniołów. Czy spotkałaby ją kara? Jak karze się anioła?
Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Podskoczyła przestraszona, odwróciła się. Ale nie był to żaden anioł w swojej perłowej aurze wieczności. Zobaczyła kilka kobiet, czy raczej kobiecych postaci. Leśne boginki były całkowicie nagie, pokryte jednie krótkim zielonym meszkiem, podobnym do tego, jakim porasta kora drzew. Coś jakby kora też pokrywało ich paznokcie. Miały piękne, długie, kasztanowe włosy. Przemykały wokół niej, chichocząc i tańcząc w rytm niesłyszalnej muzyki, wijąc się jak węże. Co rusz któraś dotknęła końca jej skrzydeł, szybko jednak cofała rękę, nie wiedząc, czy jej wolno, czy nie, a jakby nie mając śmiałości zapytać. Wreszcie jedna z nich odważyła się powiedzieć:
- Piękne!
Kristall pozwoliła jej się dotykać. Boginka przysiadła obok. Miała wielkie brązowe oczy, jak sarna.
- Często tutaj przychodzisz – powiedziała. – Oglądasz zachody słońca.
- Tak, przychodzę, chociaż mi nie wolno…
- Co to znaczy „nie wolno”? – zdziwiła się boginka, a Kristall poczuła jakieś ukłucie w sercu. Zupełnie jakby ktoś wsadził jej weń lodowy kolec.
- To znaczy, że w tym czasie powinnam być gdzieś indziej i robić coś innego – wytłumaczyła.
Obrośnięty zielonym meszkiem nosek zmarszczył się.
- Ale przychodzisz tutaj i patrzysz na zachody.
Kristall opowiedziała o tym, co mówią anioły na temat zachodów. Właściwie nie sądziła, żeby leśne duszki cokolwiek z tego zrozumiały, ale jakoś tak zwyczajnie chciała się z kimś podzielić swoimi uczuciami, a nie było anioła, któremu zaufałaby na tyle, żeby coś takiego wyznać. Ku jej zdumieniu, boginka sprawiała wrażenie, że jednak wiele pojmuje.
- Salamandry widziały Złotą Kulę w Piekle. Złap Salamandrę. One widziały, one wiedzą, zapytaj. Podobno Złota Kula kładzie się tam w kwadratowym basenie i jest jak gęsta, złota woda. Złap Salamandrę, zapytaj.
Kristall poczuła dreszcze w skrzydłach.
- A czy widziałaś… - zająknęła się - widziałaś może…
- Księcia Ciemności?
Na dźwięk tego imienia Kristall zrobiło się słabo i dziwnie wstyd. Także pozostałe boginki zaprzestały swoich pląsów i patrzyły, jedna przez drugą, jedna na drugą. Potem wszystkie zaczęły chichotać i, co było widać nawet zza zielonego meszku, rumienić się. Ta, która siedziała przy Kristall, nachyliła się nad nią i szepnęła jej do ucha:
- On jest piękny. Nieskończenie piękny!
Potem znowu dotknęła jej skrzydeł.
- Spodobałyby by mu się! – zachichotała, a pozostałe zawtórowały jej tym samym.
Kristall oblała się rumieńcem. Podniosła się, odbiegła kawałek, potem zamaszyście poruszyła skrzydłami i wzbiła się w Niebo. Długo jeszcze słyszała chichot leśnych duchów i czuła, jak fale gorąca uderzają ją po twarzy.

Wiele dni upłynęło, nim znów odważyła się zejść na ziemię. Ale tęsknota, którą czuła w sercu, krzyczała, by złożyć jej hołd. Potem zrobiła to kolejny raz. I jeszcze kolejny. I jeszcze wiele, wiele razy. Była jak obłąkana. Idąc, patrzyła w Niebo i potykała się o własne skrzydła. Czy ktoś, kto tyle grzeszy myślą i uczynkiem, jest jeszcze aniołem? A może już dawno ją przejrzano? Może dusza prześwieca przez nią jak czarna, osmalona szmata? Ale właściwie… Ona kocha zachody, a mówią, że miłość jest czymś dobrym.
Czy miłość jest czymś dobrym, jeśli się kocha… Księcia Ciemności?
Kristall upadła na kolana. Kręciło jej się w głowie. Płakała. 
Nagle łzy na jej policzkach błysnęły, jakby były ze złota. Zaczęło się. Podniosła wzrok ku górze.
Złote pęknięcia i rysy wyglądały jak runy wydrapane w chmurach, jak pismo, jak wiadomość. Nie potrafiła jej przeczytać. Nie wiedziała nawet, czy Boska ręka skreśliła te znaki, czy może Diabli pazur. Strumienie złota spływały jej po twarzy. Tymczasem niebo pełne było ognia. I, tonąc we wstydzie i w wyrzutach sumienia, Kristall oddawała się wyobrażeniom o Złotej Kuli. A może wcale nie o niej…
Wydawało jej się, że widzi pogrążone w mroku królestwo Księcia Ciemności. Jego zamek, skromny, wzbudzający respekt, jak rzymska willa. Nagle ziemia, która jest tam niebem, rozpuszcza się i Złota Kula przenika przez nią. Powoli, majestatycznie opada i wnika przez niezadaszone atrium Diabelskiego Domu. Miękko kładzie się w kwadratowym basenie, zmienia konsystencję. Jest teraz jak lawa, bulgocze. Gęste płynne złoto. Blask złota migoce w otchłannych oczach Księcia Ciemności. Wstaje więc ze swojego kamiennego tronu, rzeźbionego w potworne łby i pazury i podchodzi do basenu. Pół-węże, pół-kobiety rozbierają go jak dziewki łaziebne. Wchodzi do basenu. Zanurza się w złocie. Kąpie się w Słońcu.
Coś zamigotało na ścieżce. Kristall ocknęła się i przez chwilę gotowa była zapaść się w ziemię ze wstydu. Albo nie ze wstydu... Kątem oka wyłowiła kolejny ognisty kształt. Oprzytomniała.
Salamandry. Pobiegła ich śladem. Chciała jedną złapać, ale gdy tylko zbliżyła się do jakiejś na odległość kroku, ta jakby rozpływała się w powietrzu, znikając bez śladu. Kluczyła w dzikim pędzie pomiędzy drzewami, co i rusz wydawało jej się, że oto którąś złapała, ale to było tylko przywidzenie. Salamandry pojawiały się i znikały, ogień na ich grzbietach płonął jak na pochodniach. Były niczym błędne ognie, niedoścignione mamidła. Jedna zalśniła spokojniejszym blaskiem. Wyglądała na spokojną, spijała wieczorną rosę z źdźbła trawy. Kristall przyczaiła się na nią. Szła cicho, cichutko. I rzuciła się na ogniste stworzenie.
Salamandra zdążyła zniknąć.
Zamiast niej ukazały się Kristall dwie blade stopy w perłowych sandałach.
Anioł patrzył na nią wyniośle i chłodno. Nie odezwał się do niej ani jednym słowem. Grymasem ust wyraził bezbrzeżną pogardę. Wstała i poszła za milczącym aniołem, potykając się o własne skrzydła. Ze strachu.

Pół roku spędziła przykuta łańcuchami do zimnej, deszczowej chmury, wisząc pod nią i czując, jak lodowaty deszcz biczuje jej plecy, raniąc je do krwi. Jej złote włosy wyglądały jak strugi, jak sznury deszczu. Sama była deszczem. I płaczem. Pod sobą widziała wezbrane rzeki, powodzie, zalane wsie i miasta. Ludzką rozpacz, której była przyczyną.
A potem ją rozkuto. Patrzyła na anioły wzrokiem pełnym chmur i deszczu. I tylko jedna myśl osuszała ten deszcz. Myśl o Złotej Kuli. A może wcale nie o niej...

Udało jej się wymknąć. Musiała to przeżyć raz jeszcze. Za wszelką cenę. Zobaczyć zachodzące Słońce. Nakarmić wyjącą tęsknotę.
Usiadła nad brzegiem jeziora, w srebrnej tafli odbijały się jasne obłoki. Już niedługo, pomyślała z zawiścią. Zaraz nasiąkniecie krwią.
Kiedy Złota Kula oderwała się od Nieba i cały widnokrąg zapłonął żywym ogniem, Kristall zobaczyła jej odbicie na powierzchni wody. Patrzyła jak urzeczona. Stopniowo woda przestawała być wodą i stawała się płynnym złotem.
Wstała. Perłowa suknia spłynęła jej z ramion i z bioder. Przeszła po niej, przydeptując lekką, białą stopą. Nieświadomie zatrzepotała skrzydłami, jak motyl. Weszła do jeziora, zanurzyła się w płomienistej wodzie.
W płynnym złocie sama była złotem. Jej włosy były płynnym złotem. Jej ruchy były płynnym złotem. Jej obłęd był płynnym złotem. I wszystko nad nią, i wszystko wokół niej, i wszystko w niej było płynnym złotem.
Leśna boginka zmarszczyła obrośnięty zielonym meszkiem nosek.
- Piękna, piękna! – powiedziała.
Książę Ciemności popatrzył na boginkę i uśmiechnął się.
- To prawda. Piękna – zgodził się.
Wstał. Boginka patrzyła jeszcze chwilę, jak Książę Ciemności idzie w stronę jeziora. Potem cichutko wróciła do lasu. Było jej wstyd patrzeć.





II
Srebrzysty Puch

            Kristall rozpostarła skrzydła. Podmuch powietrza szarpnął jej złotymi włosami. Kilka perłowych piórek podfrunęło w górę, zaraz potem zaczęły opadać, powoli i lekko, dając się pieścić świeżości poranka. Jedno upadło mu na pierś. Chwycił je w dwa palce, dmuchnął, znowu wprawiając je w wirujący ruch. W błyszczących otchłannie oczach Księcia Ciemności odbił się zadziorny błysk jej oczu, jasnych oczu anioła. Miał ją nad sobą - nagą, uśmiechniętą, perłową, trzepocącą skrzydłami. Obiema dłońmi chwycił jej dłonie, delikatnie pieszczące jego ciało. Przycisnął je mocno do serca, aż poczuła silny, mocny rytm, szarpiący jego piersią. Wiedziała, że to dla niej ten rytm, ta melodia krwi. Uśmiechnęła się.
            Był zauroczony jej jasnością, jej delikatnym dotykiem, miękkością ust, słodyczą i ciepłem. Ognista łza kręciła mu się w oczach ze wzruszenia. Chciał jej powiedzieć, jak bardzo jest nią zachwycony, ale zamknęła mu usta, kładąc na nich biały palec.
            - Ciii... – szepnęła, pochylając się nad nim.  – Nikt nie może nas tutaj usłyszeć, nikt nie może wiedzieć...
            Kosmyk jej włosów przepełzł mu po twarzy, aż przeszły go dreszcze, a płomień pożądania polizał ciało. Chwycił ją mocniej, przewrócił, uważając, żeby nie zgnieść skrzydeł, i teraz to ona miała go nad sobą. Nie mógł nasycić się jej pięknem. A ona patrzyła na niego równie zachwycona, odurzona ruchami jego ciała, jego siłą, zamroczona widokiem nagiej skóry i grających pod nią mięśni. I tych obłędnych oczu, spojrzenia bardziej ognistego niż sama Złota Kula.
            Chmura, w której byli ukryci, płynęła nad światem, zatopiona w spokojnym chłodzie poranka, jej dryfujący, ciągle zmieniający kształt puch srebrzyścił się w promieniach budzącego się Słońca.
            Położył się obok Kristall, słodko zmęczony. Przytulił ją do siebie, ucałował. Odpowiedziała mu pieszczotą. Chmura, gęsta od ich miłości, opadła niżej. Nad lasem zahaczyła o wierzchołek pachnącej jodły. Fragment puchu oderwał się, zaczepił o igły drzewa i został już na nich, owinąwszy się wokół gałęzi jak przejrzysta okiść.
            Książę Ciemności przeciągnął się, ziewnął. Rześki, świeży chłód chmury drobnymi kropelkami  pieścił jego ciało, dodawał siły, energii, słodyczy. Spojrzał na anioła. Kristall, cudownie naga, otulona jedynie perłowym płaszczem skrzydeł i puchem chmury, jak Wenus morską pianą, trzymała teraz w dłoniach srebrną harfę, jej smukłe palce haczyły o struny. Wygrywała deszcz. Książę Ciemności usiadł, wychylił się z chmury i popatrzył w dół, na srebrne krople, skapujące z niej w ołowiane zwierciadło jeziora. Krople, powstałe z wilgoci chmury i muzyki harfy, z pluskiem wpadały do jeziora; każda z nich rozpękała lustro wody, wdzierała się w nią przemocą, z chlupotem, z rozbryzgiem, aż na powierzchni rozchodziły się kręgi, wibrując dźwiękiem anielskiej muzyki.
Z lasu, pędząc na ogromnym jeleniu, trzymając się jego poroża, wyskoczyła jedna ze znanych im boginek. Jeleń zatrzymał się przy jeziorze, boginka zeskoczyła z niego i weszła do wody. Zanurzona po kolana, wyciągnęła ręce ku górze i chwytała spadające krople. Po chwili pojawiły się też inne duchy. Chichotały i bawiły się deszczem.
            Spojrzał na grającą wciąż Kristall. Poprosił, żeby tym razem ona zerknęła w dół na jezioro. Spojrzała. Chwycił wówczas kilka strzępków chmury, zlepił je w dłoniach w kulę i cisnął w deszcz lejący się z harfy anioła. Kula rozbiła się o krople, Słońce rozszczepiło blaski w kryształkach wilgoci i ogromny tęczowy most rozciągnął się nad jeziorem i lasem. Wszystkie duchy patrzyły weń urzeczone. Kristall odrzuciła harfę i wtuliła się w otwarte ramiona Księcia Ciemności. Śmiała się z jego pomysłu. Przytulił ją. Czuł się szczęśliwy, że udało mu się ją rozweselić. W chwilę potem jednak poczuł, jak dreszcz znów wstrząsa jej białym ciałem. 
            - Boję się... Tak strasznie się boję gniewu aniołów... – załkała.
            On też się bał. Bał się, że Diabły posądzą go o zdradę, każą mu się zrzec Piekielnego Tronu. Co wtedy przyjdzie im zrobić? Gdzie skryć się przed zemstą Piekła i przed gniewem Nieba?
Milczeli, zagłuszając strach pocałunkami. Co, jeżeli ktoś się dowie?... Milczeli...
            Ale ani Anioły, ani Diabły o niczym nie wiedziały. Wiedział tylko Bóg. I Bóg milczał. W ciszy dbał, by chmura, w której byli ukryci, była odpowiednio gęsta, żeby nikt ich w niej nie dojrzał. Zachwycony, patrzył na ich piękne nagie ciała, rozsrebrzone miłością i ozłocone blaskiem porannego Słońca I milczał. Wiedział, że świat nie jest jeszcze gotowy, żeby poznać prawdę. Wzruszony, spoglądał ze swojego najwyższego tronu na skrzące się na rzęsach Kristall łzy. Wszystko szło zgodnie z Boskim planem. Ona jest idealna, myślał. Najczystsza, najlepsza z aniołów. Ona pojedna ze sobą Piekło i Niebo. I nie będzie już ani Piekła, ani Nieba. Nastanie idealna Równowaga, Pełnia, najwyższa forma istnienia, pozbawiona dualizmów, granic, konfliktów i rozdarcia. Nim to się jednak stanie, musi jeszcze nastąpić Koniec świata. Musicie tylko wytrwać, moi drodzy, jeszcze trochę, troszeczkę. Jeszcze nie czas na to, myślał Bóg, myślał, milczał i uśmiechał się na widok srebrzystego puchu, sennie dryfującego nad światem. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czterdziestka, czyli jak przekroczyłam próg do krainy czarów

Lindemann - Wer weiß das schon?

Magisterarbeit: "Blaue Blume im Gemüsegarten. Ausgewählte Fragen zur Koexistenz eines romantischen Individuums mit der Gesellschaft geschildert in Novalis` „Heinrich von Ofterdingen“